Nadmiar. Nie daj umrzeć osiołkowi

Jak wiele przeciętny człowiek jest w stanie poznać, zasmakować, zwiedzić, zobaczyć i dotknąć w jednym życiu? Jak wiele może doświadczyć zadziwień? W naszej rzeczywistości (być może bardzo efemerycznej) tanich lotów i szybkiego internetu zdawać by się mogło, że możemy bez końca doświadczać poczucia nowości. Możemy podróżować, dokąd nam się zamarzy, przeczytać każdą książkę, zobaczyć na własne oczy każde dzieło sztuki. Bliżej nam też do wielkich rzesz ludzkich, a możliwości poznawania nowych osób, partnerów i przyjaciół wydają się nieograniczone.

Tylko ile możemy przyjąć? Jak wiele z tych doświadczeń może dotrzeć do nas głęboko i odcisnąć trwały ślad na naszej osobowości? Wyobraźmy sobie, że pewnego sobotniego poranka, wypoczęci i gotowi na nowy dzień, wkraczamy raźno do olbrzymiej hali targowej. Jej alejki ciągną się kilometrami, a stragany uginają się pod ciężarem wszystkich wspaniałości tego świata. Wchodzimy do środka, świadomi, że możemy tu nabyć wszystko, ku czemu skieruje nas nieodparta chęć doświadczania. Możliwych jest kilka postaw ewentualnych nabywców: od ataku paniki i natychmiastowej ucieczki po utratę poczucia rzeczywistości i upływu czasu i wsiąknięcie w targowisko na zawsze. Nieliczni mogą stawić się z listą zakupów, znaleźć to, po co przyszli i wrócić do domu. Niektórzy, i to jest chyba też i mój przypadek, najpierw wpadną w stupor i całkowitą niemożność podjęcia decyzji, a następnie wyjdą z jabłkami, kapustą i koperkiem albo wręcz z niczym, byle dalej od męczącego nadmiaru wyboru.

Fot. Jordan Madrid on Unsplash

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu możliwości dostarczania sobie coraz to nowych i wspanialszych doświadczeń emocjonalnych, estetycznych i intelektualnych ograniczały się do lokalnych bibliotek, dwóch programów telewizji oraz kręgu najwyżej kilkuset osób, z którymi stykaliśmy się na drodze życia. „Bazarek możliwości” był do ogarnięcia. Prawie zawsze wiedzieliśmy, kiedy i co wziąć z którego straganu, czego się spodziewać po każdym produkcie. Dzisiaj, cywilizacyjnie pięć minut później, o ile tylko mamy przywilej żyć w tej „lepszej” części świata i dysponować przeciętnymi środkami, których już dawno nie uznaje się za bogactwo, możemy wybierać spośród miliardkroć większej liczby możliwości. Cisną się nam one na ekrany, podskakują i krzyczą „weź mnie! mnie weź!”, rozbudzając w nas kolejne potrzeby i chęci: poznawania, doświadczania piękna, zabawy, rozrywki czy przyjemności. Nawet najszlachetniejsze potrzeby zaczynają nas w końcu przytłaczać, bo ars longa, a vita nad wyraz brevis.

Fot. Ivo Rainha on Unsplash

Najtrudniejszą sztuką wydaje się być dziś sztuka mądrego wyboru. Nie chcemy sczeznąć niczym osiołek przed żłobami pełnymi smakołyków. Jednak rzucenie się do kosztowania wszystkiego bez opamiętania też skończy się w najlepszym razie zblazowaniem i niestrawnością. Potrzebujemy wybrać, co na targowisku wspaniałości jest nam naprawdę potrzebne; co nas nakarmi, napoi i wzmocni. I wybrać z umiarem, aby nie zapaść na najpoważniejsze powikłanie tej bulimii doświadczeń: zmęczenie, zobojętnienie, zagubienie i depresję.

Podstawowa zasada znawców przyjemności brzmi: mało, ale właściwe dla nas. Mało, ale najlepsze w danym momencie. Mało, ale wspaniałej jakości. I pogódźmy się z tym, że zawsze będzie jakieś „dalej, wyżej, piękniej”, że zawsze będzie lepsza restauracja, doskonalsza orkiestra, ciekawsza wystawa i bardziej wybitna książka. O śmieszniejszych memach i bardziej wpadających w ucho piosenkach nie mówiąc.

Jest jednak taki obszar rzeczywistości, gdzie problem nadmiaru i niemożności wyboru na pewno nas nie dotknie. To jest miejsce, do którego czasem udaje się wrócić człowiekowi, który objechał kulę ziemską, odbył podróż kosmiczną, miał tysiąc kochanków/kochanek i wypił przez rurkę wszystkie biblioteki świata, a któremu stale czegoś brakowało do spełnienia.

Fot. Olivier Frimat

W tym miejscu jest spokój i poczucie bycia wystarczającym. Jest w nim cisza i przekonanie, że nieskończone piękno jest w każdym metrze kwadratowym łąki. W tym miejscu akceptujemy siebie i innych, nie oczekując od siebie i innych doskonałości. W tym miejscu możemy po prostu być i czuć się spełnieni, choć niekoniecznie z powodu naszych zasług.

Do tego miejsca, gdzie uwalniamy się od frustracji nadmiaru wyboru, można dojść różnymi drogami. Jedną z nich jest praktyka uważności: nauka bycia tu i teraz, z tym, co jest, bez uciekania do tego, co by mogło być, będzie lub było. Dostrzeżenia tego, co już mam i akceptacji tego, kim już jestem. Bo dopiero wtedy naprawdę świadomie mogę wybrać dla siebie kierunek, w jakim chcę podążyć, miejsca, które pragnę poznać i ludzi, których chcę spotkać. Dopiero z tego miejsca mogę w pełni trzeźwo ocenić, co jest dla mnie właściwe w danym momencie, a co mogę śmiało pozostawić do doświadczania pozostałym miliardom mieszkańców Ziemi.

Fot. Blanka Łyszkowska

Autorka: Blanka Łyszkowska, założycielka i właścicielka wydawnictwa CoJaNaTo