Jaguar w ciele, motyl w sercu – wprowadzenie

Siedzę nad niewielkim jeziorem, a za plecami słyszę szum tętniącego życiem strumienia. Otaczają mnie stare dęby, które mieszkają tu o wiele dłużej niż ja. Wznoszą się majestatycznie pośród krajobrazu, śpiewając i tańcząc z wiatrem. Słońce już wzeszło, a ja przesiedziałem tu całą noc, modląc się, bym potrafił jak najlepiej podzielić się z tobą moją opowieścią.

Jestem szamanem. Nie dlatego, że tak mówię, ale dlatego, że moi nauczyciele powiedzieli to mnie. Chciałem być szamanem – Bóg raczy wiedzieć dlaczego. Większość ludzi z różnych rdzennych plemion, których w życiu spotkałem, uważa, że niepomiernie dziwaczne jest pragnienie kogoś pochodzącego z uprzemysłowionego świata, by zostać szamanem. Pogodzenie się z tym i odkrycie, jak być szamanem we współczesnym świecie, zajęło mi ponad trzydzieści lat.

Szamanizm obejmuje cały szereg praktyk, których głównym celem jest przypomnienie nam o naszym miejscu w sieci tego, co żyje, i o potrzebie życia w równowadze z widzialnymi i niewidzialnymi siłami kształtującymi nasz wszechświat. Od niepamiętnych czasów my, ludzie, uderzamy w bębny i wchodzimy w trans, by łączyć się z żywiołami i uczyć się od nich – niezależnie od tego, czy wyrażają się jako błyskawica, potęga wody, wiatru czy siła, za sprawą której zmieniają się pory roku. Szamanizm nie opiera się na wierze, lecz zachęca do uczenia się z bezpośredniego doświadczenia. Kiedy go odkryłem, znalazłem zarówno język, którym mogę wyrażać swoje doświadczenia, jak i metody ich pogłębiania.

Po raz pierwszy zostałem publicznie nazwany szamanem w małym dworku na skraju Dartmoor. Na początku lat dziewięćdziesiątych indonezyjski mistrz medytacji w ruchu Suprapto Suryodarmo zaprosił mnie na warsztaty. Wówczas zostałem przedstawiony grupie jako szaman.

Byłem tym tak zaszokowany, że aż się zarumieniłem. W pomieszczeniu, oprócz uczniów, byli także moi przyjaciele i ci świadkowie mojego zakłopotania jeszcze bardziej mnie onieśmielili. Poczułem się odsłonięty, a nawet zawstydzony. Człowiek, który zna szamanów i dla którego szamanizm jest ważną częścią jego kultury, docenił mnie publicznie. Czyż nie o tym marzyłem? Owszem, pragnąłem tego, lecz wstyd, jaki poczułem, zaskoczył mnie. Pokazał mi, że moja podróż dopiero się zaczynała.

Zapytałem o to moją nauczycielkę, niezwykle kreatywną Gabrielle Roth, która dzięki swojej pracy z ekstatycznym tańcem i teatrem rytualnym była znana jako „miejska szamanka”. Powiedziała mi, że jedynym powodem, dla którego trudno mi zaakceptować uznanie mnie za szamana, jest przekonanie, że czyni mnie to kimś wyjątkowym, i przejdzie mi, kiedy zdam sobie sprawę, że bycie szamanem to po prostu powołanie.

To wydarzenie sprawiło, że zacząłem rozmyślać o mojej dotychczasowej podróży. Wychowałem się w tradycyjnej żydowskiej rodzinie, w której obchodziło się główne święta judaizmu, a w każdy piątek wieczorem zapalało świece. Gdy miałem siedem lat, chciałem zostać rabinem. W wieku lat trzynastu miałem bar micwę. Byłem stałym bywalcem synagogi. Uwielbiałem tam chodzić. Bóg mnie naprawdę kręcił. Sprawy duchowe zajmowały mnie tak samo, jak weekendowe mecze ulubionej drużyny piłkarskiej. Najpierw szliśmy się pomodlić, a potem na mecz.

W tym samym czasie miałem także mnóstwo doświadczeń, których nikt nie potrafił mi wyjaśnić. Rozmawiałem ze zmarłymi. Każdej nocy opuszczałem swoje ciało, a świat moich snów był dla mnie o wiele bardziej realny niż świat na jawie. Usilnie starałem się scalić te dwa światy. Może gdybyśmy mieszkali w lesie, moja rodzina zabrałaby mnie do szamana i rozpocząłbym u niego naukę. Zamiast tego, z powodu powtarzających się utrat przytomności i „dziwnych” objawów, zabrano mnie do lekarza, który uznał, że mogę cierpieć na epilepsję. Nie powiedziałem mu, że sam decyduję o tym, kiedy wychodzę z ciała. To, co dla mnie było zupełnie naturalne, stało się problemem.

Kiedy pozostawia się coś w ciemności i nie zwraca na to uwagi, to zaczyna się wiercić i kręcić w poszukiwaniu światła. Tak właśnie było ze mną.

Kiedy, mając dziewiętnaście lat, odkryłem szamanizm, zdałem sobie sprawę, że w końcu znalazłem coś, co może nadać sens rzeczom, których doświadczałem. Czemu więc przez te wszystkie lata tak bardzo się tego wstydziłem?

Okazuje się, że mój wstyd nie był wyłącznie osobisty. To echo doświadczeń szamanów, których bezlitośnie i zaciekle zwalczano od wielu pokoleń. W Europie Kościołowi udało się zniszczyć tradycje duchowe obecne wcześniej na ziemiach, którymi zawładnął. Później tę rolę przejął naukowy establishment mieniący się wyłącznym dostawcą jedynej prawdy.

Jednakże duch szamanizmu jest prastary jak sama ziemia, więc przetrwał. Chociaż istnieje tyle jego form, ile krajobrazów w przyrodzie, wszystkie one zachęcają nas do tego, by uzyskać dostęp do inteligencji samego życia i nauczyć się żyć w równowadze i harmonii ze środowiskiem.

W ostatnich trzydziestu latach nastąpił ogromny wzrost zainteresowania szamanizmem, powracającym teraz do uprzemysłowionego świata z zakątków, w których udało mu się przetrwać. Podobnie jak wielu ludzi odczuwałem pragnienie połączenia się z czymś, czego mógłbym doświadczyć bezpośrednio, a nie zadowalać się wyłącznie wiarą. Od tamtego czasu wiele przeszedłem, by znaleźć coś, co jest praktyczne i prawdziwe; coś, co szanuje dawne tradycje i równocześnie nadaje się, by stawić czoła wyzwaniom i rzeczywistości naszych czasów. Proces mojej inicjacji szamańskiej poprowadził mnie i poprzez rozległe przestrzenie arktycznej tundry z jej eterycznym światłem, i przez ponadczasową wspaniałość lasu deszczowego Amazonii, nim zasadził mnie obok granitowych strażników Dartmoor. Na tej drodze czekało wiele zmagań, zwycięstw i porażek. Czasami byłem poobijany, posiniaczony i zdezorientowany. Doświadczałem także zachwycającej tajemnicy życia. Czasami śmiałem się jak wariat, kiedy uprzytamniając sobie, że wszystko to jest kosmicznym żartem, rozpoznawałem, naprawdę kim i po co tu jestem.

Wielokrotnie widziałem, jak moje nieświadome reakcje na własną historię przesłaniały prostotę spraw, popychając mnie ku pogoni za coraz bardziej fantastycznymi doświadczeniami mającymi udowodnić mi, że duch istnieje naprawdę. Ścieżka szamańska jest pełna pułapek.

Bardzo łatwo jest się zgubić, rozproszyć i dać zwieść ułudzie. Sporo czasu zajęło mi nauczenie się, by sobie ufać. W obecnych czasach głębokiej samotności ducha i tego, co, jak ostatnio słyszałem, określa się jako „zaburzenie powodowane niedoborem natury” (nature deficit disorder), jest wiele zagubionych dusz, które rozpaczliwie potrzebują mądrego szamana, który powie im, jak żyć i co robić. Szaman stał się romantyczną i egzotyczną postacią. Jednak szamani to po prostu ludzie, którzy mają szczególne upodobanie do spraw duchowych. Dalecy są od nieomylności.

W rzeczy samej większości rdzennych szamanów, których spotkałem, choć są to ludzie niezwykli, brakuje treningu i wiedzy – lub są one znikome – w zakresie osobistej świadomości czy też dynamiki władzy w sytuacjach, gdy bezbronni szukają uzdrowienia u tych, którzy mają większy kontakt z własną mocą. Na drodze, którą podążam, spotykam bardzo wielu ludzi doświadczających bolesnych skutków błędnych przekonań na temat tego, że mądrość rdzennego szamana w jednej dziedzinie automatycznie przenosi się na wszystkie inne obszary psychiki i życia.

Nie chciałem napisać książki, która zachęcałaby ludzi do pogoni za smokami w szamańskich wizjach. Moim zamiarem nie było również wdawanie się w wojnę paradygmatów ani przekonywanie innych, że to, co jest prawdą dla szamanów i praktykujących szamanizm, jest prawdą dla każdego. Nie byłoby w tym nic przydatnego.

Do niczego dobrego nie prowadzi również bardzo rozpowszechniona w rewolucji szamańskiej praktyka uznawania racjonalnego umysłu za najgorsze zło. Krótko mówiąc, mam nadzieję, że moja podróż i popełnione przeze mnie błędy mogą posłużyć jako wskazówki dla ludzi podążających wszystkimi ścieżkami życia, którzy obecnie zgłębiają szamańskie rytuały i praktyki.

Miałem setki doświadczeń, których nie pojmuję, i całkiem możliwe, że nigdy ich nie zrozumiem. Jednak nieustannie odkrywam, że jeżeli udaje mi się stworzyć pomost między moim doświadczeniem a sposobem, w jaki żyję i działam, to ta część mnie, która potrzebuje konkretnych odpowiedzi na niewyrażalne pytania, zaczyna się wyciszać.

Ostatecznie, niezależnie od intensywności szamańskiego treningu, samo życie uczy nas, jak w odpowiedzialny sposób korzystać z mocy, do której uzyskujemy dostęp. Szamani żyją jednocześnie w obu światach. Kontaktowanie się z duchami i wizje nie mają sensu, jeśli nie potrafimy wykorzystać ich tu, na Ziemi. Podczas podróży odkryłem, że szamani są jednocześnie najbardziej roztropnymi i trzeźwo myślącymi ludźmi. Świetnie potrafią rozpoznać, że największym cudem, jakiego codziennie doświadczamy, jest to, że budząc się co ranka, odnajdujemy się w ciele przebywającym na planecie przemierzającej kosmos z prędkością ponad stu tysięcy
kilometrów na godzinę.

Żyjemy w nadzwyczajnych czasach. Jestem świadkiem tego, że jako ludzie posiadamy wielką zdolność krzywdzenia innych. Dostrzegam również naszą ogromną zdolność do działania z bezinteresowną dobrocią. Jestem świadkiem nieustannej bitwy, którą toczy ludzkość.

Być może było tak zawsze, lecz teraz, gdy jest nas tak wielu, konsekwencje naszych działań dla wszystkiego, co żyje, stają się znacznie poważniejsze. Bitwa ta może odbywać się na zewnątrz, między dwoma przeciwnikami, ale w moim przypadku – i, jak podejrzewam, w przypadku nas wszystkich – toczy się ona tak naprawdę wewnątrz nas. Rozpoznaję ją jako zmaganie między tą częścią mnie, która chce stanąć w obronie mojej wewnętrznej „dzikości” i dzikości natury, a tą, która pragnie wygody. Spokój mogę odnaleźć jedynie wtedy, kiedy udaje mi się je połączyć.

Bardzo ważne jest, abyśmy wszyscy znaleźli rozwiązanie, gdyż obecny styl życia poważnie zagraża naszemu gatunkowi. Igramy z przyszłością, jakby należała do nas, a tak nie jest. Stworzenie nie należy do nas – to my do niego należymy. Doprowadziliśmy samych siebie na rozdroże. Sami na siebie sprowadziliśmy konieczność uprzytomnienia sobie konsekwencji swoich wyborów. Sami sprawiliśmy, że pojawiła się potrzeba stworzenia nowej przewodniej opowieści,
która wybudzi nas z transu, w jaki zapadliśmy.

Dziś rano słyszałem, jak premier Bhutanu, maleńkiego państwa położonego w Himalajach, opowiadał z pasją o zobowiązaniu swojego kraju do pozostania na zawsze przy ujemnej emisji dwutlenku węgla. Zachęcał również, byśmy wszyscy podążali za nowym standardem mierzenia sukcesu, jaki stosuje się w jego ojczyźnie. Określa się go Szczęściem Narodowym Brutto (Gross National Happiness).

Wszystko się zmienia. Jest więc szansa, że kryzys, do którego sami doprowadziliśmy, uda się wykorzystać do tego, by się przebudzić i rozpoznać świętość życia. Szamanizm może nam w tym dopomóc. Może nam pomóc pamiętać, że wszyscy jesteśmy częścią sieci życia. Może nam przypominać, że nasze postrzeganie nie jest czymś ustalonym i niezmiennym, podobnie zresztą jak opowieść, w której się urodziliśmy i ta, którą decydujemy się snuć.

Istnieje stara przepowiednia, być może zdarzyło ci się na nią natknąć. Mówi ona o orle i kondorze. Kondor reprezentuje ludy serca, które żyją blisko natury i pragną podtrzymywać jej delikatną równowagę. Orzeł reprezentuje kultury umysłu, które wykorzystują tę formę inteligencji do wymyślania rzeczy, tworzenia i odtwarzania. Mówi ona, że kultura kondora będzie przez jakiś czas chronić Ziemię i żyć w harmonii z całym stworzeniem. Potem mają nastąpić czasy, w których kultura orła zakryje Ziemię swoimi długimi skrzydłami i prawie wyciśnie z niej życie.

Przepowiedziano, że skutkiem tych długich cykli będzie to, że orzeł i kondor nauczą się latać razem po tym samym niebie – ludy serca i kultury umysłu będą uczyć się od siebie tego, co najlepsze, i stworzą tu, na Ziemi, nowy sen. Te czasy, o których mówili starsi, już nadeszły.

Słyszę bęben starego szamana wzywający nas do podróży. Już czas, bym podzielił się z tobą moją opowieścią, taką, jaka jest, tak, jak się wydarzyła, i pozwolił ci zrobić z nią to, co zechcesz.

– Ya’Acov Darling Khan, Jaguar w ciele, motyl w sercu
przeł. Roger Urbanowicz