Być matką w kulturze dominacyjnej: najtrudniejsza praca na świecie

Z książki „Ciało kobiety, mądrość kobiety” autorstwa Christiane Northrup

Jedyną rzeczą, która w macierzyństwie wydaje się wieczna i naturalna, jest ambiwalencja. – Jane Lazare

Niektóre kobiety twierdzą, że czuły się najbardziej spełnione jako matki, gdy ich dzieci były małe. Dla innych jest to wyczerpujące. Dla mnie posiadanie małych dzieci – nie przesadzam – było najbardziej męczącym okresem mojego życia, którego nie chciałabym powtórzyć, chyba że miałabym dwie ukochane nianie, siostry i przyjaciółki mieszkające ze mną przez cały czas i pomagające w opiece nad dzieckiem.

Lynn Andrews napisała kiedyś, że istnieją dwa typy matek: Matki Ziemie i Twórcze Tęczowe Matki. Matki Ziemie troszczą się o swoje dzieci i je karmią – dzięki temu kwitną. Nasze społeczeństwo docenia ten typ kobiety, który według niego jest „dobrą matką”.

Z drugiej strony, Twórcze Tęczowe Matki inspirują swoje dzieci, choć niekoniecznie serwują im posiłek na czas. Nie mam wątpliwości co do tego, że jestem Twórczą Tęczową Matką. Przeczytałam kiedyś książkę kucharską pt. „Laurel’s Kitchen” i snułam fantazje na temat tego, jak wspaniale by było codziennie piec chleb, rozkoszować się byciem kimś, kogo Laurel nazywa „Strażniczką Kluczy”, i stwarzać tak ważną przestrzeń domowej troski. Jednak taka nie jestem, a usiłowanie bycia kimś, kim nie jestem, ostatecznie wyrządziłoby mnie i moim dzieciom dużo szkody. Uwielbiam być sama. Uwielbiam ciszę, muzykę i pisanie. Moja dusza żywi się długimi godzinami nieprzerwanych twórczych działań. Małe dzieci wymagają zupełnie innej energii – energii, której ja nie mam zbyt wiele.

Kiedy moje dzieci były małe, uświadomiłam sobie, jak trudno jest kobietom zrobić cokolwiek dla siebie, gdy w ich pobliżu są małe dzieci. Dzieci kierują na siebie naszą uwagę i absorbują ją na wszelkie możliwe sposoby. Są fenomenalnymi małymi pochłaniaczami energii. (Nie mam im tego za złe – to jest normalne. W młodości rozwija się u nich zdrowe ego. Jednak nasza kultura oczekuje, że matki same zaspokoją całą potrzebę uwagi swoich dzieci). Taki jest układ.

Fot. Ricky Turner Unsplash

W przybliżeniu ⅓ dzieci w tym kraju – ponad 24 miliony – żyje bez ojców. „Połowa dzieci, których rodzice się rozwiedli – pisze Ellen Goodman – nigdy nie była w domu swojego ojca. 40% dzieci w ciągu przeciętnego roku nie widuje ojca[i]. Jedno dziecko na pięcioro nie widziało ojca od 5 lat. […] Nic dziwnego, że poszukiwanie brakującego mężczyzny w rodzicielstwie to tak często powracający temat w naszej kulturze i rozmowach”[ii].

Czasami kobieta, która ma małe dzieci, potrzebuje wolnego czasu, przestrzeni i snu. Jednak w większości przypadków nie ma ona nikogo, kto mógłby przejąć ciężar wychowywania dziecka. Powiedziałam kiedyś Anne Wilson Schaef, że według mnie optymalna proporcja dorosłych do dzieci to trzy osoby dorosłe na jedno dziecko. „Wydaje mi się, że twój pracoholizm daje o sobie znać” – rzekła Anne i opowiedziała mi o aborygeńskiej kulturze z Australii, gdzie niedawno spotkała się z plemienną starszyzną. W społecznościach aborygeńskich wszystkie siostry matki, ciotki dziecka, są uważane za matki. Wszyscy bracia ojca – wujowie – są uważani za ojców. Gdy zapytasz aborygeńskie dziecko, kto jest jego matką, wskaże nie tylko na biologiczną matkę, ale także na wszystkie ciotki. Podobnie jest z ojcem. Jeżeli biologiczna matka ma potrzebę duchowej inicjacji [ang. walkabout – ‘samotna wędrówka’ – przyp. tłum.], wie, że dziecko zawsze ma swoje miejsce w grupie i nie jest zależne jedynie od niej, tak jak to często bywa z dziećmi w naszym patriarchalnym społeczeństwie.



Fot. Janko Ferlič on Unsplash

Czy potrafisz sobie wyobrazić, jak wyglądałoby życie kobiet, gdyby nie były obarczone miażdżącą odpowiedzialnością, która polega na zapewnianiu większości emocjonalnej i fizycznej troski dzieciom? Jak to by było, gdybyśmy wiedziały, że jeżeli pewnego wieczoru będziemy musiały pracować do późna w biurze, społeczeństwo zajmie się naszym dzieckiem? Jak to by było, gdyby nasze życie rodzinne nie było oddzielone od życia zawodowego? Jak by to było, gdyby kobieta mogła nadal dbać o swoje własne zainteresowania, nawet gdyby właśnie urodziła dziecko? Jak to by było, gdybyśmy żyły w społeczeństwie, w którym kobieta nie musiałaby dokonywać wyboru pomiędzy własnymi potrzebami, potrzebami pracy i rodziny? Pomyśl o tym przez chwilę.

Nikt, bez względu na to, czy jest to kobieta czy mężczyzna, nie powinien być więźniem we własnym domu, każdego dnia, całymi godzinami opiekując się małymi dziećmi, bez zaspokajania własnej potrzeby wypoczynku, rozmowy, czasu w samotności i działań twórczych. Pamiętam, że najlepsze chwile z moimi małymi dziećmi (jedno miało 3 miesiące, drugie 2 lata) spędzałam u mamy, gdy moja siostra odwiedzała ją ze swoimi dziećmi. W tym czasie moja siostra także karmiła dziecko piersią, więc gdy chciałam na chwilę wyjść, po prostu karmiła Kate zamiast mnie, tak jak kobiety robiły przez wieki. (Za pierwszym razem Kate popatrzyła na nią szeroko otwartymi oczami, jakby mówiąc: „Kto to?”, po czym zajęła się posiłkiem). Nasze dzieci radośnie bawiły się razem, a ja mogłam cieszyć się towarzystwem dorosłych, jednocześnie ciesząc się dziećmi. To moje jedyne doświadczenie tego, jak musiało wyglądać pełne miłości plemię. Podczas niedawno odbytej podróży do Włoch było dla mnie jasne, że wszyscy we wsi zajmowali się dziećmi – nie tylko matki.

Fot. Dan Burto on Unsplash

Zawsze martwiło mnie jedno z powszechnie panujących błędnych przekonań na temat wychowywania dzieci, mianowicie mit, że chłopcy w wieku poprzedzającym dojrzewanie oraz w wieku dojrzewania są z natury o wiele łatwiejsi w wychowaniu od dziewczynek. Wiele feministek także podpisuje się pod tym poglądem. Ludzie mówili mi: „Poczekaj, a zobaczysz, jak trudne są dziewczynki około 11. roku życia”. Miałam dwie 11-letnie dziewczynki. Wspierałam je tak, jak mogłam, żeby były silne, a w razie potrzeby nawet uparte. Nie chciałam, żeby się „ogłupiały” w wieku nastoletnim. Nie były wtedy trudne i teraz też takie nie są. (Mój 13-letni siostrzeniec był zawsze o wiele bardziej humorzasty od którejkolwiek z moich córek). To, że łatwiej jest wychowywać chłopców niż dziewczynki, może być doświadczeniem wielu osób. Jednak ta różnica wynika z kultury; z tego, w jaki sposób traktuje i wychowuje się chłopców, a w jaki dziewczynki.

Rozumiem, dlaczego dziewczynki około 12. roku życia mogą być humorzaste. Widzą, co je czeka. W swojej książce pt. „Fire with Fire” (Random House, 1993) Naomi Wolf przedstawia mocne argumenty na to, że wszystkie dziewczynki rodzą się z silną wolą władzy, która zostaje skierowana do wnętrza. Wolf nazywa to smokami potulności. Wrodzone pragnienie, by się wybijać i wygrywać, zwraca się przeciwko młodej dziewczynie, gdy pokrzyżuje się jej szyki. Na skutek tego dziewczynki często zwracają się przeciwko sobie nawzajem. Ich silnym duszom nie podobają się uwarunkowania, według których mają się poświęcać i być bierne. (Jeśli ktoś spróbowałby postąpić tak ze mną, bardzo trudno byłoby mu ze mną wytrzymać). Zamiast przypisywać kapryśność wrodzonej hormonalnej niższości kobiet, powinniśmy zachęcać je do wyrażania siebie, a nie kierowania swoich darów i talentów do wnętrza. Nastolatka, którą traktuje się poważnie i zachęca się do realizacji marzeń, nie będzie trudniejsza w wychowaniu od chłopca. Młode kobiety potrzebują hołubienia, wyróżniania, zachęcania i chwalenia za swoje dary. W przeciwnym razie świat nie odniesie z nich korzyści, a cykl ucisku będzie trwał nadal (szerzej omawiam ten temat w swojej książce pt. „Mother-Daughter Wisdom”).

Fot. Aschas on Unsplash

Każda matka musi się także nauczyć matkować sobie, gdyż bez tego nie będziemy dobrymi matkami dla naszych dzieci. Kiedy kobiety pytają mnie, jak najlepiej matkować nastolatkom, mówię im, aby zrobiły wszystko, co w ich mocy, aby być szczęśliwymi i spełnionymi. Ten rodzaj modelowania roli idzie dalej niż cokolwiek innego, co mogłabyś zrobić, aby wychowywać córki. Dzięki temu będą wiedziały, jak zrobić to samo. Samopoświęcenie i męczeństwo są wytartą drogą do przewlekłej choroby i gniewu – to proste i oczywiste. I choć nasza kultura preferowała tę znojną, starą ścieżkę przez wieki, a my obserwowałyśmy, jak nasze matki i babcie podążały nią – czas z tym skończyć. Matkowanie sobie i troska o siebie z taką samą uwagą, jaką poświęcamy wychowaniu naszych dzieci, wymaga od nas odwagi. I absolutnie jest to konieczne, abyś naprawdę mogła rozkwitnąć.

fot. Leandro Cesar Santana on Unsplash

[i] R. M. Krieder i J. Fields, Living Arrangements of Children: 2001. Current Population Reports (Washington, DC: US Census Bureau, 2005), ss. 70–104.

[ii] E. Goodman, Search for Father Dominating Lives, Portland Press Herald (1992), syndykowany z: Boston Globe.