Tabitha Farrar to autorka książki Odżyw ciało, uzdrów mózg – nowatorskiego, opartego na najnowszej wiedzy naukowej przewodnika dla osób chcących wyjść z zaburzeń odżywiania – która ukazała się nakładem wydawnictwa CoJaNaTo.
Blanka Łyszkowska, wydawnictwo CoJaNaTo: Cześć, Tabitha. Bardzo ci dziękuję, że znalazłaś dla nas chwilę, zwłaszcza w czasie, który, jak sądzę, jest pracowitym sezonem na twoim ranczu.
Tabitha Farrar, autorka książki Odżyw ciało, uzdrów mózg: Tak, to prawda. Dziękuję za zaproszenie.
B.Ł.: Kiedy planowałam to spotkanie, długo się zastanawiałam, jak cię przedstawić. Jesteś oczywiście autorką książek, ale też mentorką i trenerką osób wychodzących z zaburzeń odżywiania. To nie był jednak raczej twój plan na karierę. Tak wyszło, bo zachorowałaś, gdy byłaś bardzo młoda, i nie tylko przeżyłaś, ale dokonałaś pełnego wyzdrowienia. Często słyszymy, że wyzdrowienie z anoreksji nie jest możliwe. Wielokrotnie słyszałam to, gdy przygotowywałam tę książkę w języku polskim. Napisałaś siedem książek i pracujesz z osobami, które chcą wyzdrowieć, już od piętnastu lat. A oprócz tego prowadzisz ranczo dla koni w Kolorado.
Dowiedziałam się o tobie od kobiety, która z tobą pracowała i dzięki tobie wyzdrowiała z anoreksji. Najpierw opowiedziała mi o tobie jej matka, a potem ona sama. Byłam pod ogromnym wrażeniem, bo jej stan był bardzo poważny, a proces zdrowienia trwał długo i był trudny. Przeszła przez każdą możliwą psychoterapię i leczenie, zmieniała wielokrotnie terapeutów, i wszystko to ostatecznie było nieskuteczne. Ty byłaś jej ostatnią nadzieją – i to zadziałało.
Byłam naprawdę pod wrażeniem tego świadectwa. Potem przejrzałam w internecie opinie o twoich książkach i pracy. Były liczne i pełne entuzjazmu. Zaczęłam się zagłębiać w temat i jako wydawczyni uznałam, że to naprawdę interesujące, bo to temat, który jest bardzo trudny w terapii. Inne książki na ten temat to albo świadectwa chorujących osób, albo ich romantyzowane historie. Co też jest ważne, ale niekoniecznie pomaga w wyzdrowieniu. A w psychologii jest mnóstwo artykułów naukowych, ale niewiele książek, które można po prostu przeczytać, żeby sobie pomóc. Takich książek jak twoje na naszym rynku po prostu nie ma.
Jako studentka psychologii – od dwóch lat studiuję psychologię dla potrzeb mojej pracy, bo wydaję książki samopomocowe i inne wokół psychologii – uznałam, że twoje podejście jest przełomowe. Sposób na wyjście z anoreksji, który znalazłaś, wypełnia lukę w tej dziedzinie i oferuje coś skutecznego. To nie terapia rozmową, ale podejście biologiczne. Myślę, że to najważniejsza różnica między twoim podejściem a innymi.
Zacznijmy jednak od początku. Jak to się stało, że siedemnastoletnia, żywiołowa i – jak sama mówisz – silna nastolatka, dziewczyna wychowana w kochającej rodzinie, we wspierającym środowisku, zdrowa, szczęśliwa młoda osoba, zachorowała na anoreksję?
T.F.: Tak, byłam bardzo silną nastolatką. Nie miałam negatywnego obrazu ciała. Nie miałam naprawdę żadnych problemów. Wszystko było ze mną w porządku. Byłam szczęśliwa sama ze sobą i bardzo pewna siebie. Od dzieciństwa jeździłam konno. W wakacje, kiedy miałam siedemnaście lat, podjęłam pracę jako ćwiczebna dżokejka. Miałam codziennie rano wyprowadzać konie na tor wyścigowy. Ćwiczebni dżokeje pomagają koniom nabrać formy. To nie są te osoby, które widzi się na wyścigach. A konie wyścigowe zaczyna się trenować bardzo wcześnie, czasem w wieku dwóch lat.
Był tam jeden koń wyścigowy, młodziutka i drobna kasztanowata klacz o imieniu Kit Kat. Miała może z półtora metra w kłębie. A ja mam metr osiemdziesiąt wzrostu. Zawsze byłam wysoka i raczej szczupła, ale trener, który bardzo chciał, żebym jeździła na Kit Kat, powiedział, że prawdopodobnie jestem dla niej za ciężka. Wszyscy inni ćwiczebni dżokeje byli drobnymi Irlandczykami. Usłyszałam: „Wiesz, może jeśli zrzucisz jakieś pięć funtów, to będziesz mogła na niej jeździć”. Prosta sprawa. Pomyślałam sobie, czemu nie? Mogę zrzucić pięć funtów. A ponieważ nigdy wcześniej nie byłam na diecie, nic nie wiedziałam o odchudzaniu się. Postanowiłam nie jeść przez tydzień. Pomyślałam, że zrzucę pięć funtów, a potem znowu zacznę jeść.
Więc przez tydzień nic nie jadłam, co nie było mądre, i faktycznie straciłam pięć funtów. Myślałam, że z ekscytacją znów zacznę jeść, ale tak się nie stało. Po prostu nie miałam ochoty. Nie wiedziałam dlaczego. I tak zaczęło się moje zaburzenie odżywiania. Nie wiedziałam, co się dzieje – byłam głodna, ale lubiłam uczucie niejedzenia. Na początku wcale mi się nie podobało, ale z czasem zaczęło. Miałam trudność z tym, żeby znowu zacząć jeść. A kiedy już zaczęłam, nie jadłam wystarczająco dużo. I czułam się z tym świetnie.
Pomyślałam sobie, czemu nie? Mogę zrzucić pięć funtów. A ponieważ nigdy wcześniej nie byłam na diecie, nic nie wiedziałam o odchudzaniu się. Postanowiłam nie jeść przez tydzień.
Miałam siedemnaście lat, właśnie miałam iść na studia. Po kilku miesiącach ludzie zaczęli się o mnie bardzo martwić. Po prostu widzieli, że coś jest nie tak. A ja po prostu nie jadłam wystarczająco dużo. Mama błagała mnie, żebym nie szła na uniwersytet. Ale oczywiście, że poszłam, wyjechałam do Edynburga, osiem godzin drogi od domu moich rodziców na południu Anglii. To był ogromny błąd. Nie było już mamy, która próbowałaby mnie nakarmić. A moje zaburzenie odżywiania – którego wciąż nie rozpoznawałam – całkowicie przejęło kontrolę. Kiedy wróciłam do domu na święta, byłam już w bardzo złym stanie. To wszystko trwało przez dziesięć lat. I to naprawdę smutne, bo myślę teraz, że gdybym wiedziała na początku, czym jest zaburzenie odżywiania, albo podejrzewała, że je mam, to może bym je rozpoznała i zatrzymała wcześniej.
Na początku, gdy choroba dopiero się zaczyna, drzwi są jeszcze trochę uchylone. Ale im dłużej w to brniesz, tym bardziej się zatrzaskują. Nie rozpoznałam tego. Dopiero pod sam koniec tych dziesięciu lat zaczęłam w ogóle rozumieć, że mam zaburzenie odżywiania. Szczerze mówiąc – naprawdę nie sądziłam, że to jest to, ponieważ w liceum na zajęciach z psychologii uczono mnie, że osoby z zaburzeniami odżywiania mają negatywny obraz ciała. Że wszystkie chcą wyglądać jak supermodelki i głodzą się, bo chcą być szczupłe. To nie była moja historia.
Więc nie wierzyłam, że mogę mieć zaburzenie odżywiania. Jako dziecko byłam chłopczycą, nie interesował mnie ładny wygląd, sukienki, nic z tych rzeczy. Więc pomyślałam, że to nie może być to. To była jedna z największych edukacyjnych barier. Dlatego zaczęłam pisać o swoim zaburzeniu odżywiania. Czułam ogromną frustrację, że przez tyle lat nie sądziłam, że je mam, bo nie pasowałam do stereotypu osoby z zaburzeniami odżywiania. I dlatego zaczęłam pisać.
B.Ł.: Co sprawiło, że zrozumiałaś, że masz zaburzenie odżywiania? Co było tym momentem przełomu?
T.F.: Przez długi czas myślałam, że zaburzenia odżywiania są dla ludzi, którzy chcą być szczupli – a ja się z tym nie utożsamiałam. Jednak z czasem zaczęłam rozumieć, że to właśnie to, mimo że nie chciałam być szczupła. Nie wszyscy ludzie z zaburzeniami odżywiania lubią być niedożywieni albo są nieświadomi, że są za chudzi. Ja wiedziałam, że mam niedowagę, i nienawidziłam tego. Wyglądałam okropnie. Przez cały czas byłam bardzo zawstydzona tym, jak wyglądało moje ciało.
Więc wiedziałam, że choć to prawda, że nie chciałam być szczupła, to również prawdą było to, że bałam się przybrać na wadze. I to było kluczowe. To mi pomogło zrozumieć, że mam zaburzenie odżywiania. Był to też klucz do zrozumienia, jak się z tego wydostać. Zaczęłam rozumieć, że bałam się przytyć, nawet jeśli nie lubiłam być chuda. To był moment przełomowy. Naprawdę ważny.
To zrozumienie przyszło też wtedy, kiedy zaczęłam dostrzegać, jak bardzo jestem nieszczęśliwa. Więc te dwie rzeczy musiały się wydarzyć.
Zrozumienie przyszło też wtedy, kiedy zaczęłam dostrzegać, jak bardzo jestem nieszczęśliwa.
B.Ł.: Czy to była twoja motywacja? Bo jak wiemy, to najważniejszy czynnik potrzebny do rozpoczęcia zmiany w czymkolwiek.
T.F.: Motywacja to trudny temat w zdrowieniu z zaburzeń odżywiania. Powiedziałabym, że motywacja nie jest aż tak istotna – ważniejsza jest gotowość do zmiany i pragnienie zmiany. Mam klientów, którzy mówią, że nienawidzą swojego zaburzenia odżywiania, są nieszczęśliwi, nie mają życia, ale też nie mają motywacji, żeby przestać. I wtedy mówię: „Wiesz co? Tak naprawdę nie musisz być zmotywowan_”.
Zaburzenia odżywiania są oparte na strachu, a problem ze strachem jest taki, że to emocja najwyższej rangi. Możesz być bardzo zmotywowan_, ale jeśli twój strach jest ogromny, to poczujesz się zupełnie bez motywacji. Zawsze wtedy mówię, żeby nie martwić się o motywację. Ale masz rację: trudną częścią jest to, by doprowadzić osobę z zaburzeniem odżywiania do takiego punktu. Dla mnie – i dla wielu innych osób – zazwyczaj wygląda to tak: po prostu stajesz się tak bardzo nieszczęśliw_ w swoim życiu i utrzymujesz to nieszczęście przez długi czas, aż w końcu czujesz, że już dłużej tak się nie da. I wtedy może pojawić się gotowość, by rozpocząć proces zdrowienia.
B.Ł.: Tak jak napisałaś w tytule swojej książki – „zdeterminowany dorosły”. Więc ta determinacja to może nie jest dokładnie to samo, co motywacja, ale jest bardzo ważna. Chodzi o to, by dojść do punktu, w którym po prostu musisz ruszyć.
T.F.: Dokładnie tak. I na szczęście osoby z zaburzeniami odżywiania zazwyczaj są bardzo zdeterminowane. Determinacja to cecha, którą większość z nich posiada, gdy dochodzą do punktu, w którym są gotowe zacząć zdrowieć.
B.Ł.: Co mnie naprawdę ciekawi, to jak znalazłaś wyjście. Jak znalazłaś metodę, która później okazała się tak pomocna dla tylu ludzi? Jestem bardzo szczęśliwa, że opowiadasz swoją historię, bo w tej dziedzinie jest tak wiele wyuczonej bezradności. Znalezienie kogoś, kto sam z siebie pokonał zaburzenie odżywiania, to coś naprawdę wyjątkowego.
T.F.: Najbardziej pomocne było dla mnie to, że postanowiłam wyzdrowieć, ale nigdy wcześniej nie byłam u terapeuty, nie przeszłam leczenia zaburzeń odżywiania. I myślę, że gdybym przeszła, to nie byłabym w stanie zrobić tego, co zrobiłam, bo miałabym zbyt wiele sprzecznych opinii, czy to, co robię, jest dobre czy złe. Więc ogromnie pomocne było dla mnie to, że niczego nie wiedziałam o zdrowieniu z zaburzeń odżywiania. Przez całą chorobę odmawiałam wizyt nawet u lekarza rodzinnego. Na pewno nie poszłabym do specjalisty od zaburzeń odżywiania ani żadnego terapeuty. Dlaczego? Bo kiedy mój lekarz rodzinny raz wspomniał o zaburzeniach odżywiania, od razu zastosował pop-psychologię i zadawał mi pytania o dzieciństwo. To mnie zablokowało. Poczułam złość. Więc odmówiłam kontaktu z jakimkolwiek terapeutą.
To było dawno temu, przed powszechnością internetu. Kiedy zaczęłam blogować o zdrowieniu, prawie nie było blogów o zaburzeniach odżywiania. To było jakiś czas po tym, jak już wyzdrowiałam. Ponad dwadzieścia lat temu. Nie było informacji na ten temat, chyba że faktycznie poszło się do kogoś albo z kimś porozmawiało.
Nie wiedziałam niczego o tym, jak wyzdrowieć, więc podążałam za instynktem. Robiłam to, co wydawało się zdroworozsądkowe. Ale największą częścią tego wszystkiego – choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, jakie to ważne – było to, że zrozumiałam, że moim problemem jest strach. Zrozumiałam, że boję się przybrać na wadze – i to jest clue problemu.
Nie wiedziałam, dlaczego się boję. Po prostu od samego początku czułam, że to jakiś biologiczny przymus, którego nie mogę kontrolować. Porównałabym to do ludzi, którzy w pewnym wieku zaczynają czuć, że muszą mieć dziecko. Czują to bardzo głęboko, jakby nie mieli wyboru. Ja tak się tak czułam – zwłaszcza z przymusem ruchu. Czułam, że muszę się ruszać, że to silniejsze ode mnie. Nie mogłam tego zrozumieć, ale czułam, że to jakiś biologiczny przymus.
Udało mi się jednak rozpoznać, że mam problem ze strachem, bo nienawidziłam być wychudzona. Codziennie mówiłam sobie: „Jutro zjem dużo jedzenia. Zrobię, co trzeba, żeby przytyć. I nie pójdę biegać”. A potem wstawałam, ograniczałam jedzenie i szłam biegać.
I wtedy zrozumiałam, że moje działania nie zgadzają się z moimi myślami i pragnieniami. Myśli i pragnienia były osoby, która chce przytyć, a działania – osoby, która boi się przybrać na wadze. I to właśnie pomogło mi zrozumieć, że muszę się bać, choć nie jestem tego świadoma. Niektóre osoby z zaburzeniami odżywiania świadomie boją się przytyć. Przeraża je to. Ale u pozostałych jest inaczej i należałam do tej drugiej grupy.
Kiedy zrozumiałam, że zachowuję się jak osoba, która się boi – odnalazłam klucz. Rozwiązanie stało się oczywiste. No więc musiałam zrobić to, czego się bałam, i nauczyć mózg, by przestał się bać. Zrozumienie tego zajęło mi dziesięć lat. Potem samo wyzdrowienie było już banalnie proste. Potraktowałam to po prostu jak problem związany ze strachem. I mogłam siebie powiedzieć: „Przecież jestem bardzo głodna”. Osoby z zaburzeniami odżywiania są głodzone – to nie głód jest problemem.
Zrozumiałam, że moje działania nie zgadzają się z moimi myślami i pragnieniami. Myśli i pragnienia były osoby, która chce przytyć, a działania – osoby, która boi się przybrać na wadze.
Na początku zmuszałam się do jedzenia bez żadnych ograniczeń. I choć początkowo to było wymuszane, bardzo szybko stało się naturalne. I jadłam, jadłam, jadłam i jadłam… Zmuszałam się też do zaprzestania ćwiczeń. To na początku wymagało wielkiego wysiłku, ale gdy przestałam, poczułam ogromną ulgę.
Zrozumiałam, że boję się przestać ćwiczyć. To był mój problem. Kiedy zdołałam to zobaczyć, byłam w stanie przestać. Ale kiedy inni mówili mi, że za dużo ćwiczę, że jestem za chuda, że muszę przestać ćwiczyć – to do mnie nie trafiało. Miałam przestać, bo ktoś tak uważa? Nawet gdy mówili, że narażam się na poważne niebezpieczeństwo zdrowotne, nie miało to dla mnie znaczenia – bo to była tylko ich opinia.
Kiedy zrozumiałam: „Aha, boję się przestać” – to było jak czerwona płachta na byka. Pomyślałam: „Boję się? No to robię to! Przestaję”. Ale musiałam najpierw zobaczyć to jako problem ze strachem, żeby zrozumieć, dlaczego muszę przestać i jak nauczyć mózg, by się tego nie bał.
B.Ł.: To bardzo ciekawe, bo brzmi, jakby to podejście można było zastosować do wielu różnych problemów psychologicznych i fizycznych, które mają źródło w strachu. I faktycznie można je wyleczyć w taki sposób, jak proponujesz w przypadku anoreksji.
T.F.: Masz rację. Myślę, że wiele problemów psychologicznych opiera się na strachu. I wiele z nich można rozwiązać, rozumiejąc ten strach. To brzmi trochę jak coś, co mógłby powiedzieć terapeuta, ale to po prostu zdrowy rozsądek.
Naprawdę ogromne znaczenie miało dla mnie zrozumienie natury strachu. Wszyscy myślimy – albo przynajmniej ja myślałam – że rozumiemy strach. Gdy miałam dwadzieścia pięć lat i ostre zaburzenia odżywiania, myślałam, że rozumiem strach. Ale nie rozumiałam. Myślałam o strachu jako o reakcji na widok pająka. Nie rozumiałam, że prawie każda negatywna emocja, którą tworzy mózg, może brać się ze strachu. Zrozumienie tego było dla mnie przełomowe.
Dam ci przykład: czasami pomieszkiwałam u rodziców i mama zawsze próbowała mnie karmić. Była świetną kucharką i piekarką. Proponowała mi kawałek ciasta, a ja wybuchłam gniewem. Czułam wściekłość, że w ogóle mi to zaproponowała. Tak było bardzo często. Z reguły używałam właśnie gniewu. W tamtym momencie czułam, że mój gniew jest całkowicie uzasadniony. Emocje właśnie tak działają – sprawiają, że czujesz, że masz rację. Mój mózg mówił mi, że mama mnie kontroluje i próbuje do czegoś zmuszać. Czułam, że mam prawo być wściekła.
Pod koniec choroby, kiedy zaczęłam lepiej rozumieć sytuację, stało się coś ciekawego. Mama znowu przyszła z ciastem. Wybuchłam gniewem. Ona już była do tego przyzwyczajona, więc wyszła z pokoju. Zaproponowała kawałek ciasta tacie, a on powiedział: „O, kochanie, z przyjemnością, dziękuję”. I wtedy mnie olśniło. Zrozumiałam, że moja reakcja była nienormalna. Normalną reakcją na propozycję kawałka ciasta jest przecież radość, nie złość. I pomyślałam, że to ja mam problem. To ja jestem dziwna. To nie jest normalne – złościć się, gdy ktoś ci proponuje ciasto! Pomyślałam, że to ciekawe i że chciałabym wiedzieć, skąd mi się to bierze. Dotarło do mnie, że złoszczę się, bo się boję ciasta! I jak tylko to pojęłam, krzyknęłam: „Mamo! Chcę ciasto!”. Nie chodziło o to, że matka mnie kontrolowała, tylko że bałam się zjeść to przeklęte ciasto!
Wtedy byłam w stanie się temu przyjrzeć. Od momentu uświadomienia sobie tego za każdym razem, gdy pojawiał się u mnie gniew w reakcji na proponowanie mi jedzenia, część mojego mózgu potrafiła się zatrzymać, wyjść z tego gniewu i powiedzieć: „Hej, to dziwne. Nie powinnaś być teraz zła. Proponują ci jedzenie”. I właśnie dlatego, że widziałam tę złość z zewnątrz, wychodziłam poza nią, byłam w stanie zacząć kontrolować reakcję strachu. Mogłam się zatrzymać i powiedzieć: „Okej, boisz się teraz. Zrób to, czego się boisz”. I to wystarczyło, żeby zacząć przełamywać i rozumieć reakcję strachu.
Reakcja strachu może przybierać wiele form: lęku, gniewu, poczucia winy, wstydu, obrzydzenia, żalu. Osoby z zaburzeniami odżywiania czują je cały czas. Czujesz winę po jedzeniu. Czujesz żal po jedzeniu. Czujesz lęk przed jedzeniem. Czujesz wstyd po jedzeniu. I tak w kółko. A żadna z tych emocji nie jest właściwa – nie powinniśmy czuć winy po jedzeniu. Nie powinniśmy czuć żalu. Odkryłam wtedy, że jeśli mój mózg wytwarza negatywną emocję, której nie powinno tam być, to znaczy, że się boję. A kiedy zrozumiałam ten mechanizm, mogłam naprawdę zobaczyć swój strach. A jeśli nie widzisz problemu, nie możesz go zmienić.
Jeśli jesteś pogrążon_ w strachu, nic nie możesz zrobić. Ale jeśli potrafisz się zatrzymać i powiedzieć: „Czuję winę – bo się boję – boję się przytyć”. To dlatego mój mózg generuje poczucie winy po jedzeniu. A gdy już to wiedziałam, mogłam zacząć przeciwdziałać tym emocjom. Mówiłam sobie: „Skoro tak, to zjem więcej”. Więc to właśnie zrozumienie mechanizmu strachu dało mi możliwość zacząć coś robić z moją reakcją strachu.
Jeśli jesteś pogrążon_ w strachu, nic nie możesz zrobić.
B.Ł.: Czy to zadziałało od razu, kiedy zrozumiałaś, że to strach i zaczęłaś go przezwyciężać? To w zasadzie jest metoda na pokonanie każdej fobii. Wystawienie się na lęk, prawda?
T.F.: To jest w zasadzie terapia ekspozycji i odpowiedzi na bodziec. Choć wtedy nie wiedziałam, że właśnie to robię. Nie miałam pojęcia, że stosuję na sobie tę metodę. Ale działało bardzo szybko. Odkryłam, że w momencie, kiedy mogłam rozpoznać, że się boję, i kiedy potrafiłam na chwilę zatrzymać się i pomyśleć „czuję złość, bo się boję”, mogłam wyjść poza emocjonalną reakcję. A gdy uda ci się wyjść z emocji, możesz zacząć myśleć bardziej racjonalnie i rozsądnie. To kwestia układu nerwowego: parasympatyczny kontra sympatyczny.
Kiedy jesteśmy w reakcji emocjonalnej, działa układ współczulny i nie myślimy jasno. Ale kiedy zauważymy emocję i wyjdziemy z niej na chwilę, wracamy za kierownicę swojego mózgu. I wtedy możemy podjąć decyzję. Wtedy możemy albo wrócić do reakcji strachu i robić to, co nakazuje zaburzenie odżywiania, albo wybrać, żeby zrobić inaczej.
I dla mnie to wybranie inaczej było stosunkowo łatwe. To prawdziwe dla wielu osób z zaburzeniami odżywiania. Najtrudniejsza część to właśnie zdolność do zatrzymania się i zobaczenia, że mamy wybór.
Dzieje się to naprawdę szybko. Fajne w wychodzeniu z zaburzeń odżywiania i przezwyciężaniu reakcji i w uczeniu mózgu, by nie reagował strachem – bo o to chodzi w procesie zdrowienia – jest to, że kiedy się ma zaburzenie odżywiania, reakcja strachu jest stale obecna. Więc pracujesz nad nią cały czas. Jeśli chcesz pokonać lęk przed lataniem, możesz ćwiczyć tylko wtedy, gdy lecisz samolotem, czyli może raz czy dwa razy w roku. Mózg uczy się wtedy wolniej, bo sesje są rzadkie. Ale w przypadku zaburzeń odżywiania, szczególnie kiedy jesz bez ograniczeń – a gdy masz zaburzenia odżywiania, jesteś bardzo głodny – to jesz cały czas, jeśli robisz to dobrze. Wielokrotnie na godzinę. Za każdym razem, gdy jesz, przełamujesz reakcję strachu. Więc twój mózg dostaje mnóstwo częstych i powtarzalnych komunikatów: „Nie boję się już przybrania na wadze”. Dzięki temu mózg uczy się bardzo szybko i możesz naprawdę szybko go przeprogramować.
B.Ł.: To naprawdę ekscytująca wiadomość dla wielu osób, które od lat walczą z anoreksją i zaburzeniami odżywiania.
T.F.: Jeśli ktoś do mnie przychodzi, to znaczy, że największy problem mamy już za sobą. Największym problemem jest doprowadzenie osoby do punktu, w którym będzie zainteresowana zdrowieniem. Zakładam więc, że pytasz o to, co jest największym wyzwaniem, kiedy już ktoś jest zainteresowany wyzdrowieniem. Bo bez wątpienia największe wyzwanie to właśnie wzbudzenie w kimś chęci do rozpoczęcia procesu zdrowienia. Wielu z nas przez wiele lat jest bardzo opornych.
Kiedy ktoś w końcu zapisuje się na sesję ze mną, to sama praca nad zdrowieniem nie jest już taka trudna. Nie lubię tego mówić, ale szczerze – klienci, którzy mają większe trudności, to osoby, które były wcześniej w tradycyjnym leczeniu. Nauczono ich, że muszą przestrzegać planu żywieniowego, że objadanie się jest czymś złym i że jedzenie więcej niż przewiduje ich plan jest niewłaściwe. A ja mam odwrotne podejście – mówię, by jeść bez ograniczeń. Przez pierwsze tygodnie to często oznacza jedzenie niemal cały czas, co można by uznać za objadanie się, ale tego właśnie potrzebuje organizm. To biologiczna reakcja na niedobór energii – organizm potrzebuje nadrobić zaległości. To normalne.
Potrafię podać wiele biologicznych przykładów, dlaczego to normalne, także u innych gatunków. Jeśli jednak ktoś wcześniej usłyszał od dietetyka albo specjalisty, że objadanie się jest złe, trudno mu sobie pozwolić na jedzenie bez ograniczeń. Dlatego powiedziałabym, że wśród ludzi, którzy zgłaszają się do mnie, ci, którzy byli wcześniej w tradycyjnym leczeniu, mają większe trudności z jedzeniem bez restrykcji niż ci, którzy nigdy w takim leczeniu nie byli.
B.Ł.: To ciekawe! Nikt przecież nie powie osobie, która przez siedem nocy nie spała, żeby nie spała zbyt długo, żeby się nie „prze-sypiała”, prawda?
T.F.: Nie, nikt by tego nie powiedział. Jest mnóstwo przykładów w biologii. Jednym z moich ulubionych jest oddychanie: jeśli wstrzymasz oddech pod wodą i zabraknie ci tlenu, to kiedy się wynurzasz, zaczynasz gwałtownie łapać powietrze. To naturalna odpowiedź na niedobór tlenu. I najpiękniejsze w tym przykładzie jest to, że kiedy twoje ciało nasyci się tlenem, przestajesz sapać, wracasz do normalnego oddychania. Twoje ciało nie myśli: „To jest lepszy sposób na oddychanie, będę teraz cały czas sapać, bo jestem zachłanne na tlen”. Nie. Ciało wraca do normalnego rytmu oddechu.
Dokładnie tak samo jest z jedzeniem. Jeśli jesteś w deficycie, organizm będzie szalał na punkcie jedzenia. Chce przyjąć ogromną ilość pokarmu. Ale kiedy już się odżywi i zaspokoi niedobory, wraca do normalnego sposobu jedzenia. To jest strasznie trudne do uwierzenia dla osoby z zaburzeniami odżywiania, bo one boją się przybrania na wadze. Jeśli z tyłu głowy wciąż słyszą głos lekarza, że objadanie się jest złe, to mózg nie chce się tego głosu pozbyć. I to powoduje, że nie są w stanie pozwolić sobie na pełną swobodę w jedzeniu.
Jeśli jesteś w deficycie, organizm będzie szalał na punkcie jedzenia. Chce przyjąć ogromną ilość pokarmu. Ale kiedy już się odżywi i zaspokoi niedobory, wraca do normalnego sposobu jedzenia.
B.Ł.: Słyszę w twoich słowach, że najważniejsze jest zaufanie do własnej biologii, do swojego ciała. A to może być największe wyzwanie, bo nasza kultura na wiele sposobów nie pozwala nam ufać własnemu ciału.
T.F.: Tak. To jeden z powodów, dlaczego myślę, że udało mi się wyzdrowieć tak dobrze i tak szybko. Bo kiedy zdecydowałam się na zdrowienie – właśnie dlatego, że nigdy wcześniej nie byłam w żadnym leczeniu, nikt nie narzucił mi planu żywieniowego, nigdy nie chodziłam do dietetyka, nigdy nie usłyszałam, że objadanie się jest złe. Rozumiałam, że jestem bardzo głodna. Wiedziałam, że osoby z zaburzeniami odżywiania są głodne, bardzo głodne.
Stopień tego głodu mnie przerażał, bo kiedy jesteś w deficycie energetycznym, ciało domaga się jedzenia znacznie silniej niż normalnie. Ludzie z zaburzeniami odżywiania są strasznie głodni. Ten wzmożony głód nas przeraża, bo zaczynamy myśleć, że jesteśmy jakimiś obżartuchami, bo nasze poczucie głodu zwariowało. Rozumiałam to wszystko i bardzo mnie to przerażało, ale nigdy nie miałam rozpisanej diety, nikt mi nie powiedział, że objadanie się jest złe. Nigdy nie doświadczyłam tego wszystkiego.
Więc kiedy zdecydowałam, że muszę zrobić wszystko, czego się boję, gdy zrozumiałam, że moim problemem jest lęk przed przybraniem na wadze – wiedziałam, że muszę pójść pod prąd wszystkiego, co budziło mój lęk. Wiedziałam, że muszę jeść bez ograniczeń, że jeśli tylko raz odmówię sobie jedzenia, to zachowam się jak osoba, która się boi, i wzmocnię ten strach. Rozumiałam też, że boję się zaufać swojemu ciału i boję się zaufać swojemu głodowi. Nie wiem, skąd przyszło to zrozumienie, ale je miałam. Wiedziałam, że muszę odpuścić i po prostu oddać stery swojemu ciału.
Zrobiłam to. Oddałam kontrolę ciału. Zaczęłam jeść niewiarygodne ilości jedzenia w bardzo krótkim czasie. Oczywiście bardzo się wtedy bałam, że ogromnie przytyję i tak dalej. Ale jednocześnie wiedziałam, że to strach przed przybraniem na wadze. I mimo tego strachu pozwoliłam swojemu ciału pójść na całość. I czułam, że to było częścią mnie. I znowu, nie wiem, skąd wiedziałam, że to była reakcja biologiczna. Część mnie rozumiała, że jestem o wiele bardziej głodna niż normalna osoba. Że jem znacznie więcej niż normalna osoba. Ale jakoś rozumiałam, że po okresie głodu następuje okres ucztowania. I dzięki temu byłam w stanie pogodzić się z tym w mojej głowie. I potrafiłam po prostu wytrwać wystarczająco długo, żeby zobaczyć, co się stanie.
I rzeczywiście, gdy zaczęłam się odżywiać i odbudowywać organizm, głód zaczął słabnąć. Przestałam odczuwać potrzebę, żeby jeść aż tak dużo. Nabrałam wtedy pewności, że moje ciało wie, co robi. I że jeśli tylko przestanę ingerować, osiągnie to, co powinno. I rzeczywiście, gdy doszłam do swojej zdrowej wagi, ten szalony głód po prostu zniknął. I zaczęłam jeść jak normalna osoba.
Musiałam być naprawdę odważna, żeby przetrwać ten proces, ale czuję, że jakaś część mnie wiedziała, że właśnie tak to się potoczy. Gdy tylko zrozumiałam, że mam problem z lękiem i że ten głód, który moje ciało wytwarza, to po prostu moja biologia walcząca o przetrwanie, wiedziałam, że muszę się temu poddać. Muszę pozwolić sobie na ten proces.
To proces biologiczny, a nie psychologiczny. To nie trauma międzypokoleniowa ani żaden konflikt psychiczny jest przyczyną zaburzeń odżywiania opartych na restrykcjach. To wszystko może współistnieć, ale to nie jest przyczyna. I wiemy, że zaburzenia odżywiania mają podstawy genetyczne. Cynthia Bulik i jej zespół opublikowali te badania dopiero w 2017 roku, jeśli się nie mylę. Ale ja zawsze rozumiałam, że to jest biologiczne. Albo wierzyłam, że ma to podstawy genetyczne na długo przed tym.
Zaczęły się ukazywać badania i to potwierdzać. Ja wiedziałam, że to nie pochodzi ode mnie. I wiedziałam, że nie pochodzi od moich rodziców ani mojej rodziny. Więc jaka mogła być inna odpowiedź? I wtedy odkryliśmy, że jeśli osoba ma genetyczną predyspozycję i wejdzie w deficyt energetyczny – tak jak ja, gdy próbowałam schudnąć pięć funtów, żeby jeździć na tym koniu – to wyzwala to reakcję biologiczną. Dokładnie to pokazuje moja historia i historia każdej osoby z zaburzeniem odżywiania – ktoś traci trochę wagi, a to wyzwala zaburzenie odżywiania, biologiczną reakcję.
Częścią tego pakietu jest lęk przed przybraniem na wadze. Nie wiemy dlaczego, ale tak jest. Musimy po prostu zrozumieć, że tak to działa. A potem musimy zrozumieć, że leczenie tej biologicznej części jest śmiesznie proste. Naprawdę chodzi tylko o jedzenie ogromnych ilości jedzenia. To JEST śmiesznie proste. I wiem, że kiedy coś jest bardzo proste, to nikt na tym za bardzo nie zarabia. Zazwyczaj widzę moich klientów tylko raz, to jest moja norma – bo to jest proste, nie potrzebuję ci tego wyjaśniać po tygodniu jeszcze raz. To jest bardzo proste.
Czasami to właśnie ta prostota jest dla ludzi największym problemem. Myślą, że to niemożliwe, żeby to było takie łatwe. Prawda? A jednak tak, rzeczywiście tak jest. A więc jeśli zaakceptujemy prostotę strony biologicznej, która sprowadza się do jedzenia bez ograniczeń, do podążania za głodem psychicznym, bo głód psychiczny to twoje ciało proszące o jedzenie, jeśli za nim podążysz, to ciało samo zajmie się całą resztą. Odbuduje się odżywczo, naprawi wszystko, to jest po prostu niesamowite.
Zawsze mówię ludziom, że ta biologiczna strona, czyli odbudowa organizmu poprzez odżywienie go, to zadanie twojego ciała. Ty musisz tylko dostarczyć jedzenie, ciało zajmie się całą resztą, naprawi wszystko i już będzie dobrze. Natomiast nauczenie mózgu wyjścia z reakcji lękowej to twoje zadanie. To nie wydarzy się samo. Tam trzeba skierować cały swój świadomy wysiłek – na zrozumienie lęku przed przybraniem na wadze i na przełamywanie reakcji lękowej za każdym razem, kiedy się pojawi.
Tam właśnie jest cała praca w procesie zdrowienia. Wiesz, jest tak dużo skupienia na stronie fizycznej, na ważeniu ludzi i podobnych rzeczach. A ja mówię – to jest kompletnie nieistotne. Nikt nie musi nikogo ważyć. To nie daje nam żadnych istotnych informacji, jeśli ktoś ma zaburzenia odżywiania. Jeśli klient przychodzi i jest drastycznie niedożywiony, to nie musimy stawiać go na wadze, żeby to wiedzieć. Poza tym ludzie mogą mieć zaburzenia odżywiania w każdym rozmiarze ciała. Nawet jeśli klient wygląda na osobę w normie wagowej, a jednocześnie drastycznie ogranicza jedzenie i ćwiczy jak szalony, to ma zaburzenie odżywiania.
Więc waga nie ma tutaj znaczenia. I wszystko samo się ułoży, jeśli skupimy się na przełamywaniu lęku przed przybraniem na wadze i na działaniu wbrew reakcji lękowej. Wtedy automatycznie będziemy jeść wystarczająco dużo, żeby odżywić i odbudować ciało, a wszystko inne samo się poukłada, jeśli tylko skupimy się na zrozumieniu, że zaburzenie odżywiania to reakcja lękowa.
Ty musisz tylko dostarczyć jedzenie, ciało zajmie się całą resztą, naprawi wszystko i już będzie dobrze. Natomiast nauczenie mózgu wyjścia z reakcji lękowej to twoje zadanie.
B.Ł.: Uwielbiam ten prosty przekaz. To naprawdę jest bardzo, bardzo proste. Świetne podejście. Bardzo ci za to dziękuję.
Mam dwa pytania od tłumaczki twojej książki, Magdaleny Stonawskiej, która chciała wiedzieć – i myślę, że to świetne pytanie – jaką rolę może odgrywać rodzina i przyjaciele we wspieraniu osoby z restrykcyjnym zaburzeniem odżywiania? Jaka forma wsparcia naprawdę jest pomocna? Bo czasem ludzie chcą zrobić coś dobrze, a wychodzi nie najlepiej.
T.F.: Najtrudniejszą częścią zaburzeń odżywiania jest doprowadzenie osoby do momentu, w którym jest gotowa zrobić to, co trzeba, żeby wyzdrowieć. To jest cała walka z zaburzeniem odżywiania. Kiedy ktoś jest gotów, żeby się wyleczyć, wystarczy powiedzieć mu, jak to zrobić, i zwykle to zrobi.
Bardzo trudną rzeczą dla przyjaciół i rodzin jest zrozumienie, że nie można zmusić kogoś do wyzdrowienia.
Osoba z zaburzeniem odżywiania potrzebuje nauczyć swój mózg czegoś nowego, bo proces zdrowienia toczy się między nią a jej mózgiem. Nie możesz zmusić kogoś do wyzdrowienia. Możesz zmusić kogoś do jedzenia i możesz zmusić kogoś do zaprzestania ćwiczeń. Ale to nie jest zdrowienie, tylko przyjęcie biernej roli. A żeby nauczyć mózg czegokolwiek, musimy być aktywni w procesie uczenia. I to jest problem z wyzdrowieniem z zaburzeń odżywiania – nie możesz nauczyć czyjegoś mózgu wyjścia z reakcji lękowej. Oni muszą być aktywni w tym procesie.
Najtrudniejsze dla przyjaciół i rodzin jest to, kiedy ktoś nie jest jeszcze gotów, żeby podjąć decyzję o zdrowieniu. Zawsze mówię ludziom, że wszystko, co można wtedy zrobić, to starać się jak najlepiej na nich wpływać, żeby stali się zainteresowani wyzdrowieniem. Nie można do tego nikogo zmusić. A jeśli się zmusi, zawsze znajdą sposób, żeby to zanegować. Załóżmy, że stoczycie wielką bitwę podczas posiłku – mówię tu bardziej o dorosłych. To trochę inna sytuacja w przypadku dzieci, ale w dzisiejszych czasach życzę powodzenia w zmuszaniu dziecka do czegokolwiek.
Możesz stoczyć ogromną bitwę o posiłek i po godzinach stresu i kłótni uda ci się zmusić kogoś do zjedzenia. Ale potem ta osoba może pójść pobiegać, żeby to zanegować. Albo może pójść się przeczyszczać, żeby to zanegować. Więc nawet jeśli wygrasz tę małą bitwę, nawet jeśli wygrasz krótkoterminowo, to długoterminowo niczego nie zmieniasz, bo oni mogą to odwrócić. Wiem, że to jest straszne, ale taka jest prawda.
Dlatego mówię ludziom: „Przestańcie się tak martwić o krótkoterminowe bitwy i pomyślcie o szerszej perspektywie, o tym, co naprawdę musimy osiągnąć”. A naszym celem w szerszej perspektywie jest doprowadzenie osoby do punktu, w którym będzie chciała wyzdrowieć. Sposób osiągnięcia tego celu będzie inny dla każdego.
Gdy cały czas toczą się te walki, relacja w rodzinie staje się bardzo napięta, pełna niepokoju i po prostu zła. I nigdy nie dochodzi się do miejsca, w którym można by skutecznie wpłynąć na tę osobę, żeby sama podjęła decyzję o zdrowieniu. Wszystko kręci się tylko wokół walk. Wszyscy są cały czas w trybie sympatycznego układu nerwowego. Wszyscy są cały czas w trybie walki lub ucieczki. A kiedy wszyscy są cały czas w trybie walki lub ucieczki, nie wpływasz na nikogo we właściwym kierunku.
Dlatego mówię ludziom: wybierajcie swoje bitwy, miejcie cały czas na uwadze większy cel, czyli doprowadzenie tej osoby do punktu, w którym sama będzie chciała wyzdrowieć. Słyszę w myślach pytanie matek: „Ale jak ich tam doprowadzić?”. No właśnie, to bardzo dobre pytanie. I jak mówiłam, to zależy od osoby, to naprawdę zależy od indywidualnego przypadku. Jednak jest coś, co według mnie jest prawdą bez względu na jednostkę: nie możesz zmusić nikogo, żeby chciał wyzdrowieć. Więc zmuszanie odpada.
Ludzie pytają: „Czy mam odebrać im telefon, samochód?”. Nie, to tylko sprawi, że będą cię nienawidzić. To nie sprawi, że będą chcieli wyzdrowieć. Nie możesz zmusić kogoś, ale jeśli jesteś przyjacielem tej osoby, możesz mieć na nią dużo większy wpływ, niż gdybyś próbował ją zmuszać.
Dlatego mówię rodzicom – a spotkałam przez lata wielu, wielu rodziców – że ich dzieci często już nawet nie chcą z nimi rozmawiać. Nie rozmawiają otwarcie o swoim zaburzeniu odżywiania. Każda rozmowa to kłótnia. Jeśli twoje dziecko nie chce z tobą otwarcie rozmawiać o zaburzeniu odżywiania, to nie masz na nie żadnego wpływu.
Musisz jakoś znaleźć sposób, żeby zbliżyć się do osoby na takim poziomie, na którym będzie w stanie mówić z tobą w sposób nieskrępowany i bez poczucia zagrożenia o swoim zaburzeniu odżywiania. Bo w momencie gdy zacznie to robić, będzie można zacząć pozytywnie na nie wpływać. Na przykład możesz powiedzieć: „Rozumiem, że się boisz. To naprawdę przerażające”. I możesz powoli zacząć naprowadzać je na właściwe tory, opowiadając im o reakcji lękowej, delikatnie, stopniowo.
Ale jeśli ta osoba jest zamknięta na rozmowy z tobą o swoim zaburzeniu, nie masz żadnej szansy na wpływ. I właśnie to mam na myśli, mówiąc, by nie martwić się o krótkoterminowe bitwy. One tylko zamykają komunikację. Myśl raczej o szerszym celu: „Muszę wpłynąć na moje dziecko tak, żeby samo wybrało wyzdrowienie”. I wiem, że na krótką metę to bardzo trudne, bo w tym jednym posiłku chcesz po prostu, żeby zjadło jeszcze jednego ziemniaka.
Obiecuję ci: dodatkowy ziemniak nie zrobi żadnej różnicy. Nie w dłuższej perspektywie. Więc czasami warto odpuścić, powiedzieć: „Zjadł_ś większość posiłku, nie będę cię zmuszać do zjedzenia jeszcze jednego ziemniaka”. I właśnie to spowoduje, że twoje dziecko wyjdzie z trybu sympatycznego układu nerwowego, zagrożenie minie.
A potem będziesz mógł powiedzieć: „Widzę, że bał_ś się zjeść tego ziemniaka” i zacząć rozmowę, pomóc im zrozumieć ich reakcję lękową, i rzeczywiście na nich wpłynąć. Natomiast jeśli będziesz toczyć wielką bitwę o tego ziemniaka, twoje dziecko nie odezwie się do ciebie do końca dnia. I nie możesz na nich wpływać.
Więc tak jak powiedziałam, nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi. Ale jedno myślę, że obowiązuje zawsze: Nie możesz zmusić kogoś do wyzdrowienia, więc najlepsze, co możesz zrobić, to wpływać na niego. A możesz na niego wpływać tylko wtedy, kiedy masz z nim dobrą relację.
B.Ł: I to właściwie dotyczy każdej relacji rodzic-dziecko, tak sądzę.
T.F.: Nie wiem na pewno, bo sama nie jestem rodzicem. Tu ci muszę uwierzyć na słowo.
B.Ł: Tak, mogę to potwierdzić. To dotyczy każdej trudnej sytuacji, nie tylko zaburzeń odżywiania. Zgadza się.
T.F.: A problem polega na tym, że mamy do czynienia z dwoma układami nerwowymi w trybie walki lub ucieczki. Dziecko się boi, bo ma lęk przed przybraniem na wadze. Ale rodzic też przeżywa traumę i strach przed tym, że dziecko nie je. I to zwykle prowadzi do wielkich spięć przy posiłkach.
Dlatego to rodzic musi zrozumieć swój własny lęk. To jego własny strach sprawia, że staje się zbyt agresywny w walce o tego ostatniego ziemniaka. Rodzice naprawdę muszą to zrozumieć i dlatego często mówię, że to nie dziecko z zaburzeniem odżywiania potrzebuje terapii, tylko rodzic. Prawdopodobnie tak.
Rodzice mają reakcje traumatyczne związane z tym, że ich dziecko nie je. I to wcale nie jest dziwne, Bo to sytuacja zagrażająca życiu. Więc w pełni to rozumiem. Tak, to bardzo normalne. Bardzo normalne.
B.Ł: Mam ostatnie pytanie od Magdy, i myślę, że jest świetne: jak wygląda życie bez anoreksji? Co się zmieniło dla ciebie?
T.F.: Wszystko się zmienia. I trudno to wyjaśnić, jak bardzo. Myślę, że najwspanialsze zmiany to te naprawdę drobne rzeczy, które większość ludzi, którzy nigdy nie mieli zaburzeń odżywiania, uważa za oczywiste. Po prostu pozwalanie sobie na bycie, pozwalanie sobie na odpoczynek, pozwalanie sobie na cieszenie się dniami wolnymi. Ale oczywiście zmieniają się też wielkie rzeczy, relacje, styl życia. Kiedy miałam zaburzenie odżywiania, nie robiłam w życiu tego, co chciałam, robiłam to, co zmniejszało mój lęk przed przybraniem na wadze.
Więc możliwość podejmowania decyzji na podstawie tego, czego naprawdę chcę, a nie tego, co muszę zrobić, jest ogromną zmianą w każdej sferze życia. Nasze mózgi nie są stworzone do dobrego funkcjonowania społecznego, kiedy są niedożywione. To nie jest wtedy priorytetem dla mózgu. Kiedy nie masz wystarczająco dużo pożywienia, bycie dobrym towarzystwem nie jest na szczycie listy priorytetów. Zaczynasz zauważać, że zaczynasz lepiej nawiązywać relacje z ludźmi. Kiedy miałam zaburzenie odżywiania, czułam się tak, jakbym była w pokoju pełnym ludzi, ale między mną a nimi była szklana ściana. Jakbyśmy nie byli na tym samym poziomie. A ta szklana ściana znika. I zaczynasz naprawdę odczuwać korzyści z dobrych relacji z innymi ludźmi, co ma ogromne znaczenie dla zdrowia psychicznego.
Kiedy miałam zaburzenie odżywiania, czułam się tak, jakbym była w pokoju pełnym ludzi, ale między mną a nimi była szklana ściana.
Myślę, że jedną z najwspanialszych rzeczy jest po prostu umiejętność bycia szczęśliw_, pozwalanie sobie na bycie. Współpraca z własnym ciałem. Kiedy masz zaburzenie odżywiania, cały czas walczysz ze swoim ciałem. A teraz mogę powiedzieć: „Jestem dziś zmęczona, więc będę więcej odpoczywać”. Dla większości ludzi, którzy nie mieli zaburzenia odżywiania, to oczywiste. Oczywiście, że odpoczywasz, kiedy jesteś zmęczon_. Ale nie, tak to nie działa, kiedy masz zaburzenie odżywiania. Kiedy jesteś zmęczon_, popychasz siebie jeszcze bardziej. Wszystko jest wtedy takie smutne. Relacja z własnym ciałem jest wtedy pełna cierpienia.
Więc to też jest coś, co teraz naprawdę doceniam: dobra relacja ze swoim ciałem. Mogę z nim pracować, a nie przeciwko niemu. Doceniać je. Kiedy ciało mówi, że jest zmęczone, odpowiadam: „Okej, odpocznij”. Tak jak robią to normalni ludzie, przypuszczam. No chyba że są pracoholikami albo obsesyjnymi sportowcami, ale nawet u pracoholików możemy to prześledzić do lęku. Strach przed byciem nieproduktywnym. Znowu więc wychodzi na to, że wszystko sprowadza się do lęku. I myślę, że w momencie, kiedy zrozumiemy lęk, będziemy mogli rzeczywiście coś z nim zrobić.
B.Ł.: To naprawdę dobra wskazówka dla wielu różnych problemów związanych z lękiem. Bardzo, bardzo inspirujące. Dziękuję ci za to i za ten wywiad. To bardzo wartościowe informacje i nadzieja. Dziękuję ci bardzo za twój czas, twoją energię i twoją historię.
T.F.: Dziękuję ci za zajęcie się tą książką.
Książkę Tabithy Farrar możesz zamówić w naszej księgarni: